27 października 2018

Światowy Dzień Dziedzictwa Audiowizualnego



W filmie zakochana jestem bez pamięci. 


Pierwszy odruch serca wobec sztuki filmowej zrodził się przed wielu laty, kiedy to jako nastolatka usłyszałam po raz pierwszy tandem nietuzinkowych, niezwykle intrygujących krytyków filmowych. W tym czasie na ekranach  telewizorów, w których mogliśmy wybierać jeden spośród dwóch, a potem aż trzech kanałów, w naszych domach w niedzielne przedpołudnia gościli dwaj sympatyczni panowie: młody, przystojny i czarujący Tomasz Raczek (i to się nie zmieniło) oraz dużo od niego starszy, rezolutny i, co tu dużo mówić, mocny w gębie, Zygmunt Kałużyński. Tuż przed seansem filmowym prezentowali wobec zapowiadanego dzieła opinie tak pięknie się różniące, że nawet, jeśli wygłoszona ostatecznie konstatacja okazywała się nie być wspólna (sic!), ale jeszcze kąśliwa, nie sposób było zrezygnować z seansu i odejść od ekranu telewizora. Za każdym razem uroczo, ale też ze znawstwem obydwaj panowie przekonywali się wzajemnie o tym, że albo mamy do czynienia z niewyobrażalną szmirą, albo, że omawiany film to prawdziwe arcydzieło. Program nosił tytuł "Perły z lamusa", a pokłosiem tych telewizyjnych spotkań są książki wydane nakładem Instytutu Wydawniczego LATARNIK w serii Perły kina. Leksykon na XXI wiek.

Nawet teraz, gdy wracam do tych rozmów podczas lektury wspomnianych książek, z kart obficie sypią się iskry od sporów, które kiedyś na oczach całej Polski, obydwaj panowie wdzięcznie toczyli.

Dzisiaj kocham kino za jego eklektyzm. Za filmy Terrego Gilliama i Tima Burtona, bo wydaje się, że wykraczają poza granice wyobraźni, Stevena Spielberga - za niebywałą różnorodność (i za sygnał dla katowickiego Spodka, chociaż w tym przypadku podziękowania należą się głównie Johnowi Williamsowi). Kocham je za obrazy filmowe Martina Scorsese z ulic i podwórzy, Emira Kusturicy - za opowieści o Romach i o poplątanych losach kobiet, ich tajemnicach i pragnieniach oraz trudnych do zrealizowania marzeniach (Arizona Dream), Francisa Forda Coppoli - za jego historie o środowiskach spod ciemnej gwiazdy. Kocham filmy Romana Polańskiego (Dziecko Rosemary, Chinatown, Tess, Pianista, Autor Widmo) i Anga Lee (Rozważna i romantyczna, Przyczajony tygrys, ukryty smok, Tajemnica Brokeback Mountain) - za różnorodność i nieustanne intrygowanie umysłu. Roberta Altmana cenię za jego socjologiczne przekroje, Pedro Almodovara - za jego niezwykłe portrety i opowieści o trudnych wyborach, dobrych w ostatecznym rozrachunku. Paula Austera i Wayne'a Wanga kocham za Dym, Juliusza Machulskiego - za wszystko, zaś w szczególności za historię Zosi z filmu Ile Waży Koń Trojański?, Richarda Attenborough (Cienista dolina, Chaplin) - za przywracanie pamięci o dobrych ludziach i rzeczach. Quentina Tarantino, Danny'ego Boyle'a i braci Joela i Ethana Cohenów za ich pokręcone historie. Kocham kino za to wszystko, a także za twórczość wielu, wielu innych ulubieńców dziesiątej muzy.

Kino kocham także za zjawiskową muzykę, którą emanują
filmowe opowieści. Za to, że dzięki niej dopowiedziane zostaje to, co nie zostało w nich pokazane obrazami lub opowiedziane słowami.